Jeszcze przez chwilę przyglądałem się napadowi głupawki mojej siostry, po czym zacząłem rozrywać pędy dziwnej stokrotki, która powinna się chyba nazywać stokrotą. Udało mi się uwolnić od ciężkiej łodygi i mięsistych liści zanim moja siostra do końca się uspokoiła.
- Masz zielony bok, Orionku - parsknęła Sara.
Zignorowałem jej uwagę i zacząłem zbierać zioła o różnych zastosowaniach. Siostra truchtała za mną, co jakiś czas zrywając rośliny. Nasze charaktery bardzo się różniły. Sara niemal zawsze tryskała energią i optymizmem, łatwo było się z nią zaprzyjaźnić. Jej urok działał na każdego, chociaż bywała infantylna - przywykłem do tego, bo - chociaż jesteśmy bliźniętami - to ja przyjąłem rolę starszego brata. Po śmierci ojca obiecałem sobie, że będę się nią opiekował. To właśnie z Sarą mam najlepsze relacje - mój trudny charakter wielu daje się we znaki.
- Co się tak zamyśliłeś? - zapytała siostra - Chyba czas wracać, co?
- Racja, już długo tu jesteśmy. Swoją drogą co sądzisz o Sadie?
- A co, zakochałeś się? - zakpiła, co zbyłem przewróceniem oczu.
- Nie, po prostu nie rozumiem jak całkowicie obca klacz, która nawet nie zna terenu może sobie ot tak zostać Alphą.
- Marudzisz - stwierdziła Sara.
Dokłusowaliśmy do Łąki Rozmaitości, na której przebywała reszta stada. Sadie rozmawiała z naszą matką, a raczej w skupieniu jej słuchała. Niespodziewanie do Sary podszedł Mefisto, więc odsunąłem się, bo miałem już dość ich amorów. Postanowiłem zanieść zioła do naszej jaskini i tak też zrobiłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz